6 dni i 18 godzin
tyle wystarczyło na pokonanie mitycznych smoków.
jak nie wiedziałem tak teraz wiem, wniosek pierwszy i najważniejszy nie słuchać kolegów, którzy dysponują takim samym lub mniejszym doświadczeniem.
Ile to było rozważań przez te dwa lata na temat jak, kiedy i w którym miejscu przekroczyć rute. jakie są szanse na przeżycie ile procent zostaje uwzględniając szybkość łódki na uniknięcie zderzenia, wyjść rano, żeby za widnego mieć większą szansę etc.
Tym czasem wyszedłem z Sagres o 16,00 rutę w całości miałem za plecami w okolicy północy i w zasięgu wzroku był słownie jeden statek, który przepłynął dwie mile przede mną. ustawiłem samoster i poszedłem spać. Ogólnie tak właśnie wyglądało sześć dni z tendencją do BEZPIECZNIEJ. Gdybym nie poszerzył do 10 mil pracy Aisa widział bym dwa statki a tak jak coś pikało na wyświetlaczu to ślepiłem, żeby sprawdzić czy aby ustrojstwo się nie myli.
być może statystycznie nie jest to standard, ale jak ktoś zasłużył to tak ma.
Kolejny wniosek i to już głównie osobiście jestem odpowiedzialny, to przereklamowane są blistry, genakery, spinakery, lekkie genuy itp. żagle.
nie zwróciłem na ten aspekt uwagi i nikt inny też, ale lekki żagiel stawia się jak jest słabo z wiatrem, to oczywiście wiedziałem, ale na morzu jak jest słabo z wiatrem i przydał by się genaker to nadal jest fala, która determinuje pracę łódki. taki lekki żagiel nie trzyma ciśnienia, strzela, telepie się, potęguje hałas i skutecznie podnosi ciśnienie skipera. całość wygląda niczym białogłowa machająca dużą chusteczką na peronie dworca w Stambule żegnając ostatni orient expres. cały dystans przepłynąłem na jednym foku i grocie. dla wygody i bezpieczeństwa na noc refowałem grota i zdejmowałem foka. wieczorem z reguły wiatr tężał i nie było sensu dokładać pracy samosterowi wiatrowemu. spadek szybkości o jeden węzeł był w kontekście komfortu żeglugi, do zaakceptowania.
kolejny wniosek to - skupiać się na rzeczach ważnych a pomijać nieistotne
i jeszcze kolejny - to chyba pokładałem zbyt duże nadzieje w autopilocie mechanicznym. Wiesiek - bo takie imię dostał po najmłodszym wnuczku Anny, czyli tak wytrwale budowany samoster wiatrowy nie miał zamiaru długo współpracować. inna sprawa, że nie bardzo wiedziałem jak ta współpraca miała wyglądać. po testach na Bałtyku byłem przekonany, że Helmut, czyli autopilot Autohelm 1000 sprosta zadaniu a Wiesiek jak ma inne plany to arrivederci. na sucho, uczciwie i spokojnie przeanalizowałem cały układ, wprowadziłem korekty, które powinny pomóc i byłem przekonany, że musi działać. tym czasem jak historia pokazuje "niemiec" po kompleksowym serwisie, usunięciu nawet najdrobniejszych niedociągnięć zdradził odmawiajac współpracy a Wiesiek okazał się demonem tytanicznej pracy. Jest dokładniejszy od skipera, wytrwalszy, nie sypia, nie męczy się i wydaje się być zadowolony z zaproponowanych warunków współpracy.
wyjątkowo trafiona okazała się koncepcja na wyszynk w trakcie rejsu. miałem wyrzuty sumienia,że zostawiam płaską kuchenkę z tradycyjnym palnikiem, rezygnuję z patelni, rondla i wszystkiego co sprawia mi ogromną radość gotowania na co dzień a zabieram tylko wiszącą kuchenkę do podgrzewania wody zintegrowaną z litrowym garnkiem. co prawda jest Japońska ma jakieś 90% sprawności i jest najbardziej bezpieczna z możliwych, ale to tyko forma czajnika bezprzewodowego. dawno temu kupiłem do niej butlę 230 gramów do testów a na rejs 6 butli 460 gramów. nadal "testuję" ten pierwszy pojemnik i zastanawiam się po jaką ....... wiozę tyle gazu do ameryki.
jedzenie jest smaczne, Jarek dołożył dużo starań, żeby było wielofunkcyjne i takie jest. na ciężką pogodę miałem suchary wojskowe, suszoną, ostrą wołowinę i mleko skondensowane w tubkach. z łakomstwa zamówiłem tylko dwie i miałem rację, przeszły do historii już po dwóch dniach. chleb wojskowy, do którego podchodziłem dość sceptycznie króluje w menu.
co zaś się tyczy najważniejszego, czyli samej żeglugi to scharakteryzował bym ją odnosząc się do czterech postaw
postawa Pierwsza - leżąca
tę akurat tygryski lubią najbardziej, leżę sobie i nic nie robię całymi godzinami, no chyba, że akurat Wiesiek zmienił zdanie i trzeba wstać poprawić samoster, ale już leżę i , no tak trzeba jeszcze wstać i uzupełnić dziennik pokładowy, ale już wracam, wkładam nogi do ciepłego śpiwora, jasieczek pod głowę, myśli ulatują i końcem świadomości słyszę all ships, all ships, all ships!. Trzeba pogłośnić radio bo może powiedzą coś ciekawego lub istotnego. łódka mała, sięgam ręką w stronę deski rozdzielczej, wyciągam się, napinam i zawsze jestem niezmiennie zaskoczony, że brakuje nadal 20 centymetrów, wstaję, słucham, notuję i wracam do pozycji nicnierobienia. i już mam wrażenie, że wszystko ogarnąłem, ale coś nie daje mi spokoju. wypadam na pokład ogarniam horyzont i to nie to, może żagle trzeba wytrymować, ale nie, nadal ćmi i przypominam sobie nagle, że potrzeby fizjologiczne na oceanie też trzeba załatwiać. teraz już na pewno nic nie przeszkodzi mi w nicnierobieniu, ale niepostrzeżenie minął cały dzień, trzeba przygotować herbatę na nocną wachtę, zanotować pozycję, zmniejszyć żagle, dobrać cieplejszą bieliznę i zrobić jeszcze sto tysięcy rzeczy niecierpiących zwłoki. jutro na pewno poleżę, no chyba, że...
Postawa Druga - siedząca
Ta jest równie pożądana jak pierwsza. W kokpicie siedzi skiper, nogi zaparte o ławę kokpitu, na głowie głęboko naciągnięta czapeczka pod nią okulary przeciw słoneczne, plecy podparte linką relingu, łokieć spoczywa nonszalancko na owiewce, wzrok utkwiony daleko poza horyzontem - siedzi i obmyśla strategię na kolejny dzień? nic podobnego, skiper według słów Poety przebywa właśnie "w pudełku nicości". cudowny stan nicnierobienia. z reguły Anna w takich chwilach pyta mnie - o czym myślisz kochanie? wyrwany do tablicy panicznie próbuję sobie przypomnieć o czym mogłem myśleć, przeszukuję nieodgadnione czeluści miliardów połączeń, rozbiegane synapsy rozkładają bezradnie ręce i nic nie działa. bełkoczę coś o samotnym żeglowaniu, regatach, może o kolejnym motorze ale brzmi to tak niewiarygodnie, że po 15 latach małżeństwa budzi w Annie tylko ciepły uśmiech politowania. Ocean ma to do siebie, że nie zadaje pytań, Ocean rozumie!
Postawa Trzecia - pełzający przez czołgający
łódką rzuca jak nie przymierzając korkiem od wina w wannie. taka zabawa w kotka i myszkę, ja cię gonię a ty uciekasz. fala już dopada wojownika a ten z gracją umyka jej wspinając się na górę. kadłub przesuwa się szybko o metr lub dwa tylko maszt jakby zaspał i nie nadąża. w tym momencie sprawy w swoje ręce bierze kil i pogania maszt, który nabiera przyspieszenia zostawiając kadłub w tyle. teraz jedziemy w dół, role się zmieniają ktoś kogoś pogania, wszystko wiruje i lata, nie ma spokoju a stan równowagi nie występuje na oceanie. w centrum tego wszechświata jestem ja niczym kowboj, który dosiadając dzikiego mustanga na rodeo próbuje uprawiać woltyżerkę na jego grzbiecie. żagiel trzeba poprawić, coś przywiązać, coś zabezpieczyć, żeby było bezpiecznie trzeba zapiąć uprząż i pełzając na kolanach wczepionym wszystkimi członkami w co się da, dotrzeć do celu, zrealizować zadanie i wrócić do kokpitu zajmując postawę numer dwa. w takich chwilach zdaję sobie boleśnie sprawę jak wygląda knaga, półkluza, bloczek barbera, gniazdo przepustu solara i wiele innych elementów, które tak beztrosko w dużej ilości porozrzucałem po pokładzie. a kolana nie są z gumy...
Postawa Czwarta - wyprostowana
tradycyjna postawa homo sapiens, podnosząca tak skutecznie nasze ego, w żegludze oceanicznej na małym wojowniku nie występuje. w tym zakresie łódka uwstecznia i można się z rzymać ale nic się nie poradzi. jedynym miejscem jest kokpit gdzie można przeciągnąć zbolałe plecy, ale nie jest to dobry pomysł. porównał bym to do stania na torach po których jedzie kolej dużych prędkości np. francuskie TGV. niby nikt nie zabrania, ale jest mało czasu na reakcję.
tak więc nie wyleguję się zbyt długo, często zawieszam, wszystko co robię jest głęboko przemyślane, choć czasami mocno determinowane właśnie brakiem czasu, raczej pełzam niż chodzę a wyprostowany dumnie prezentuję swoje jestestwo tylko na kei, ale kocham tę robotę
dzisiaj na kanarach pełne słońce, trochę wiatru i 24C
rafał
Tym tempem będziesz na Karaibach z prędkością TVG ;-) czego Ci życzymy Anetta Wilczyńska i Anna Maria Stawicka
OdpowiedzUsuńWielkie gratulacje...kiedy TGV rusza dalej?
OdpowiedzUsuńGRATULACJE Wojowniku! Czekamy na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńBrawo tak trzymaj !!!
OdpowiedzUsuńTrzymamy kciuki !
OdpowiedzUsuńWiesiek nie wymięka, wiadomo :). Gratulacje Rafał - żeglugi i bloga. A jak tam filmowanie? Będzie jakiś materiał?
OdpowiedzUsuńGratulacje za pierwszy etap. Mam nadzieję że drugi pójdzie równie łatwo. A może jakiś dziennik - wspomnienia? Masz dar do pisania , jak i żeglowania oczywiście 😀
OdpowiedzUsuń