Na "pokonanie" dziobnicy jest co najmniej kilka sposobów. Wszystkie jednak mają wspólny mianownik - niepokój o wynik. My również budowaliśmy swoje wyścigowe bolidy z pewną beztroską do tego etapu. Co prawda Jaruś powtarzał dość często, że wszystko przed nami i tak jak przed Hornem, spodziewać się można wszystkiego a końcowy efekt jest jedną wielką niewiadomą.
Pełni nadziei na sukces poszyliśmy burty, (wyjątkowo sprawnie), rufową część dna i zabraliśmy się za to co nieugięte. Jarek dostał bojowe zadanie, nabył i wpakował do swojego pojemnego kombi dwa zrolowane arkusze sklejki 4mm. Co ważne na własną odpowiedzialność, bo panowie od sklejki nie chcieli postawić złamanego szylinga, że arkusze zostaną w jednym kawałku. Wszystko sprawnie dostarczył do szkutni i po rozpakowanie zabraliśmy się do pracy
Pierwszy bryt docięliśmy precyzyjnie, jednak nie dość starannie i po przyłożeniu okazało się, że na dziobie brakuje dwa centymetry. Sklejka ma wymiar 250/125. Założyliśmy, że jeden arkusz wystarczy na jedną łódkę. Aby wystarczyło materiału i jeszcze trochę zostało odcinaliśmy mniej więcej 50 centymetrowe fragmenty na całość szerokości czyli 125cm. Jeden kawałek zepsuliśmy, ale zostało jeszcze sklejki na cztery, w sam ras na komplet. Wszystko ładnie posmarowaliśmy klejem, dogięliśmy i złapaliśmy wkrętami, które zostaną. Poszło gładko, choć trzeszczenia, jęczenia i prężenia było sporo.
Wszystko pod szpachlowaliśmy resztką kleju i zostawiliśmy w naszym niebieskim autoklawie* do wyschnięcia. Całość sprawia solidne wrażenie, ale żeby mieć pewność i nominalną grubość powłoki dziobnica zostanie wzmocniona dwiema dodatkowymi warstwami tkaniny, które dadzą pożądane 9mm przed zasadniczym laminowaniem kadłuba
W przypadku tego etapu strach miał wielkie oczy, trzy godziny wspólnej pracy i po bólu:))
Teraz kilka dni przerwy na sprawy organizacyjne i napieramy dalej
rafał
* farel + folia i niebieska plandeka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz